Witajcie
Witajcie, jestem Kamila. Mam 30 lat. Mam męża, ale sama wychowuje syna z autyzmem dziecięcym.
Mąż? Sama?
Tak, jestem przed rozwodem. Mąż zamieszkał z kochanką, a ja wychowuję syna. Sama, bo tatuś nie odwiedza dziecka. Raz na 2 tyg napisze wiadomość na messenger "jak mały?" Mały już nawet o tatusia nie pyta. Widać, że mu brakuje ojca. Czasami zapyta się "a gdzie jest rodzina?".
Po co stworzyłam bloga? Po to, żeby móc się wygadać. Wiem, że nikt tego nie przeczyta. Po prostu będę tutaj wylewać swoje żale. Nie mam z kim porozmawiać. Czuję się jak trędowata. Koleżanki? Kiedyś były. Teraz to rzadkość. Ile razy próbowałam kogoś zaprosić na kawę to nie miał czasu albo nie odpisywał wcale. Tak samo jak pisałam wiadomości. W końcu przestałam się narzucać. Każdy ma swoje życie, swoje rodziny. Po co jeszcze taka ja będę biadolić.
Matką? Ilekroć próbuje się wygadać to słyszę, że zadzwoni później bo leci serial. Następna gadka to, że potrafię ją zdenerwować. Teraz już przeszła samą siebie i powiedziała żebym oddała dziecko do psychiatryka. Wiem jak to brzmi, ale tak mi powiedziała.
Chciałam się wygadać jak jest ciężko.
Jak już pisałam wyżej, mieszkam sama z synem 2 lata. Wtedy pracowałam normalnie na cały etat. Syn chodził do przedszkola. W przedszkolu zasugerowali by z nim pójść do Poradni psychologiczne-pedagogicznej. Napisali mi opinie i poszłam. Zapisałam syna. W Ppp wprost powiedzieli, że podejrzewają autyzm. No i zaczęło się. Psychiatra zdiagnozował autyzm. Syn w tej chwili uczęszcza na Wwr, psycholog, inne zajęcia ogólnorozwojowe, SI. W przedszkolu również ma zajęcia. Mały mi często choruje. Zaczęłam często brać opiekę na syna. W pracy źle na to patrzyli. Kilka dnnu byłam w pracy, 2-3 tygodnie mnie nie było. Tak w kółko. Zrezygnowałam z pracy. W międzyczasie syn miał rezonans magnetyczny. Przerośnięty 3 migdałek i nowotwór szyszynki.
Złożyłam papiery do orzecznictwa. To było jedyne wyjście żeby mieć dziecko pod kontrolą i mieć jakieś pieniądze. Udało się. Dostaliśmy punkt 7. Jest za co mieszkanie opłacić. Tak, wynajmuje z synem mieszkanie. Mamy dwa malutkie pokoiki, kuchnie, łazienkę. Mam 500 plus i alimenty 350 zł. Jest strasznie ciężko. Teraz syn jest na odstawieniu leku. Brał Rispolept. Przyniósł odwrotny skutek. Mały stał się bardziej agresywny. Musiałam noże pochować, nozyczkami sobie buzie w środku przeciął. Bije mnie, włosy mi obciął. Pluje, bije siebie po głowie, rzuca się, głowa bije w drzwi. Wydaje z siebie niewyobrażalne krzyki. Laptopa mi zrzucił, zaczął po nim skakać. Oczywiście nie nadawał się do naprawy. Na spacerze czy placu zabaw bije dzieci. Wpada w szał. Raz nie mogłam go utrzymać. Ja dorosła osoba, nie mogłam utrzymać 6 letniego dziecka. Istny horror był. Miałam w nosie ludzi. Co powiedzą. Bałam się żeby syn pod samochód nie wpadł. Żeby mi nie uciekł. Pierwszy raz miał taki atak na zewnątrz. Nie pamiętam jak droga do domu wyglądała z tego wszystkiego. Pamiętam że jak weszłam, uklękłam na podłodze i płakałam jak dziecko z bezsilności. Trzęsłam się. Bałam się. Nigdy tego nie zapomnę. Strasznie gryzie ubrania, pościel. Już mnie nawet nie stać na ubrania. Dużo pieniędzy idzie na mieszkanie, leki bo ciągle chory. Ubrania tragedia. Same dziury. Tak strasznie wszystko gryzie. Psychiatra mówi, że to efekt odstawienia leków. Możliwe.
W domu również ataki szału, agresji ma. Czasem się boję własnego syna. 6 latka się boję. Kocham Go nad życie. Jest wyjątkowy. Boję się.
Piszę, bo potrzebuję się wygadać. Jutro napiszę więcej. Przepraszam za ten misz masz. Jak się nie wyglądam to oszaleje.
Dobranoc